Jak żyć po śmierci Boga? - Żyć w prawdzie - Drugie kazanie pasyjne

ks. Rafał Starzak

Największym paradoksem świata jest fakt, że kłamstwo bardziej się opłaca, niż mówienie prawdy. Kłamstwo staje się znakomitym orężem, dzięki któremu można skutecznie zniszczyć niewygodnego człowieka, dzięki kłamstwu można zarobić niezłe pieniądze, dzięki kłamstwu można posiąść władzę. To wielka niekonsekwencja świata – odwrotność Bożego: „za dobro nagroda, za zło kara”. Wielka niekonsekwencja, która odzywa się na każdym kroku. Świat reklamy, w którym człowiek nigdy się nie zestarzeje, będzie zawsze zdrowy, bogaty, uśmiechnięty i szczęśliwy, jeśli kupi odpowiedni proszek. Obietnice wyborcze, które w dziwny sposób po elekcji przysłania smutna rzeczywistość. Oszukiwanie urzędu podatkowego, bo przecież i tak „ci na górze” chcą od nas za dużo. Spirala kłamstwa i niedomówień napędza szarą strefę rynku pracy, gdzie rejestracja pracownika to rzadki wyjątek. Do tego ludzie, którzy to wszystko czynią, uważają się za katolików i wykrzywiają obraz chrześcijaństwa w świecie, przez swoje antyświadectwo. Prawda jest taka, że za prawdę przychodzi tylko cierpieć. Z życia w prawdzie żadnych korzyści nie ma. Czy rzeczywiście tak jest?
W naszych pasyjnych spotkaniach zastanawiamy się wspólnie: „jak żyć po śmierci Boga”. Męka Chrystusa w ogrójcu uzmysłowiła nam ostatnio, jak ważną decyzją jest każdorazowy wybór Boga. Jak wielka odpowiedzialność została złożona w nasze ręce. Odpowiedzialność za życie Boga w naszych sercach. Ostatnio zwróciliśmy uwagę na naszą wiarę – badaliśmy przyczyny i niebezpieczeństwa prowadzące do jej utraty. Dziś pochylimy się nad rzeczą, dla której Jezus przyszedł na ziemię: nad Prawdą.
Święty Tomasz z Akwinu podał kiedyś, za Arystotelesem, jej najkrótszą definicję: Prawda to zgodność słów z rzeczywistością, które opisują. W dzisiejszym świecie święci tryumf inne spojrzenie na prawdę. Stała się ona względna. Zarzucono Tomaszowi, że przecież każdy człowiek inaczej widzi rzeczywistość, więc prawd jest tyle, ile punktów widzenia. Jeśli ktoś w środku pokoju rozwiesi pięknie zdobiony kilim, to osoba stojąca przed nim będzie się zachwycała piękną kompozycją, ale druga osoba, stojąca w tyle, zobaczy tylko sznurki i bezsensowne rzędy nitek. Jedna powie, że widzi najpiękniejszy widok, druga, że widzi kompletny bezsens. I obie będą mieć rację. Gdzie zatem leży granica między prawdą a fałszem? Z jakiego powodu rodzi się w sercu kłamstwo?
Przenieśmy się myślami i sercem do tego czasu oraz miejsca, gdzie dokonała się odpowiedź na to pytanie. Przed oczyma naszej wiary staje dziedziniec domu Annasza, który był teściem Kajfasza, najwyższego Kapłana. Annasz, sędziwy człowiek o wielkim doświadczeniu politycznym, stał przez wiele lat na czele Sanhedrynu, czyli Wysokiej Rady stworzonej jako ciało doradcze i sądownicze przy świątyni jerozolimskiej. Wypadki tego wieczora dokonały się bardzo szybko, lecz zdrada jednego z uczniów, pojmanie Jezusa i Jego sąd były już wcześniej przygotowane. Każdy z aktorów tego dramatu – świadomie lub nie – musiał zagrać swoją rolę. Reżyserem tej inscenizacji był właśnie Annasz. Jego cel działania był jeden – zniszczyć człowieka, który godzi w żywotne interesy arcykapłańskie, który podważa publicznie autorytet uczonych w Piśmie i niszczy układ zawarty między kapłanami a Rzymskim okupantem: Żydzi mogli wyznawać religię, jeśli będą ze skarbony świątynnej oddawać część dochodów cesarstwu i będą pilnować dla własnego dobra, by nie dochodziło do żadnych buntów i zamieszek. Annasz chciał zniszczyć Jezusa dla dobra narodu. Aby ten cel osiągnąć, posłużył się kłamstwem. Podstawił dwóch świadków (niektóre ewangelie podają, że było ich więcej), którzy fałszywie zeznając oskarżyli Jezusa o podżeganie tłumów do zniszczenia świątyni jerozolimskiej. Kłamstwo staje się najprostszą bronią do niszczenia niewinnego człowieka. 
Za murami pałacu arcykapłana rozegrała się inna scena. Oto jeden z najbardziej zaufanych uczniów Jezusa, ten, który miał być niewzruszoną skałą, pod ostrym gradem pytań zapiera się swego Mistrza i to trzy razy! Dlaczego to zrobił? Przecież znał Jezusa tak dobrze – przez trzy lata ciągle z nim przebywał, widział go przemienionego na Górze, słyszał głos z nieba mówiący: Oto mój Syn umiłowany. Dlaczego więc Piotr się zaparł? Bo się bał. Po prostu się panicznie bał. I nie był to lęk, jaki odczuwa dziecko w szkole, gdy pani pyta czy to ono wymalowało kredą krzesło. Przerażenie Piotra to uczucie, gdy ktoś przystawia do skroni lufę pistoletu, a sceny z całego życia przesuwają się przed oczami w przyspieszonym tempie. Tak często kłamstwo staje się najprostszym rozwiązaniem, bo usuwa lęk. Kłamstwo owija człowieka w ciepłą pierzynę bezpieczeństwa. Lecz zapomina się, że pierzyna nie chroni przed kulą z pistoletu.
W kłamstwo czasem łatwiej uwierzyć niż w najszczerszą prawdę. Zwłaszcza, gdy godzi ona w interes naszego przełożonego, któremu chcemy się przypodobać. W takim wypadku zaczyna bronić się kłamstwa, stosując niewybredne metody nacisku. Tak zrobił Malchus, sługa arcykapłana. Uderzył Jezusa. U Żydów spoliczkowanie było najhaniebniejszym sposobem poniżenia. Bito prawą ręką na odlew stojąc naprzeciw skazanego od strony lewej do prawej, przez co ciosy spadały na prawą stronę twarzy. Sługa arcykapłana uderzył jednak Jezusa o wiele silniej. W oryginale greckim jest napisane edoken rapisma – co oznacza silny uraz tępym narzędziem lub kijem. A Jezus po otrzymaniu takiego uderzenia zawołał: „Czemu mnie bijesz?”. Użyte wyrażenie greckie: ti me dereis? i łacińskie: quid me caedis? oznacza zadanie rany, przecięcie skóry.
Postawy Annasza, Piotra i Malchusa mają wspólny mianownik – jest nim sprzeniewierzenie się prawdzie. Każdy z motywów: własne interesy, strach czy względy ludzkie stają się pułapką, w którą wpada także współczesny człowiek. Co zrobić, aby kłamstwo nie zrobiło sobie z naszego wnętrza różanego ogrodu?
Popatrz na Jezusa stojącego przed niesprawiedliwym sądem. Dla niego przez całe życie prawda była ważniejsza od etykiety. Mówił otwarcie, piętnował występki faryzeuszów, a zwłaszcza najgorszy rodzaj kłamstwa: hipokryzję. Przed Piłatem wyzna, że świadectwo prawdzie jest celem jego działalności. Gdy dziś pytasz w rozchwianym świecie: gdzie leży prawda? Po czyjej stronie? Usłysz szept Jezusa: Ja jestem Prawdą. Jezu, ja to słyszałem już tyle razy, lecz co to oznacza? Jeśli wejdziesz na drogę, którą Ja szedłem, drogę wierności Bogu, i będziesz nią podążać mimo wszelkich przeciwności, wtedy poznasz prawdę o sobie, o świecie, o człowieku. I będziesz żyć wiecznie. 
Tu trzeba zobaczyć niezwykłą konsekwencję logiki Boga: tak jak Jezus przeszedł przez Mękę, śmierć i zmartwychwstanie, podobnie ty – jeśli dotrzymasz Bogu wierności – przejdziesz po tych stopniach Bożej tajemnicy. 
Czy można być jeszcze uczciwym w tym świecie nieuczciwości? Gdy ogląda się wiadomości w telewizji, wydaje się to prawie niemożliwe. Choć pod względem łapówkarstwa Polska znajduje się w rankingu państw Europy gdzieś między Egiptem a Macedonią, to żyją wśród nas ludzie uczciwi. Mam nadzieję, że wszyscy tu dziś zgromadzeni do nich się zaliczamy. Życie uczy, że im wyżej człowiek zajdzie, tym większe dylematy przed nim stają. Pragnę przytoczyć teraz historię mężczyzny, który w swoim zawodzie zaszedł bardzo daleko, zdobył prawie wszystko. Jego firma informatyczna prosperuje dziś znakomicie, on sam znajduje się w czołówce listy najbogatszych Polaków. Pana Romana poznałem w seminarium, kiedy na zaproszenie naszego ks. Rektora przybył na spotkanie z klerykami. Opowiedział wtedy historię swego życia.
Zaczynał pracę po studiach ekonomicznych w jednej z przodujących fabryk ówczesnego PRL-u, na stanowisku referenta ds. jakości. Przekonał się po niedługim czasie, że większość starszych kolegów po fachu totalnie lekceważy swoje obowiązki, a cały wysiłek skupia na handlowaniu towarem firmy, rozkradaniu jej zasobów, przyjmowaniu łapówek za „przymykanie oka”. Mechanizmy fabryki pracowały tylko na korzyść zarządu, w którym wszyscy wszystkich kryli, bo każdy miał brudne ręce. Pan Roman stwierdził, że on pozostanie nieugięty i nie weźmie od nikogo żadnej łapówki. Gdy po pewnym czasie zorientowano się, że rzeczywiście nie można z nim dojść do porozumienia w tej kwestii, zwolniono go – wylądował na bruku. Miał tylko swój komputer i chęć do pracy. 
Założył więc firmę informatyczną, zajmującą się handlem i tworzeniem oprogramowania do komputerów. Z czasem zaczęły napływać większe zamówienia, zatrudnił kilku pomocników. W 1989 roku, roku przemian, firma rozrosła się w bardzo szybkim tempie do kilkudziesięciu pracowników i sporego kapitału. Wkrótce stał się potentatem informatycznym Polski, z którym prowadziły rozmowy największe koncerny świata. On sam latał swoim odrzutowcem po całej kuli ziemskiej, podpisując kolejne kontrakty. Praca zajmowała całego jego życie. Dla rodziny miał coraz mniej czasu, rozrywany między kolejnymi wyjazdami służbowymi. Przy tak intensywnym życiu dbał jednak o kondycję fizyczną – dużo pływał, a w zimie jeździł na nartach. Któregoś dnia na stoku miał wypadek i złamał nogę. Diagnoza lekarska była dla niego jak wyrok: trzy tygodnie leżenia z nogą w gipsie. Dla kogoś z takim tempem życia była to katastrofa. Gdy leżał kolejny dzień w łóżku, żona wychodząc przez przypadek położyła poza zasięgiem jego telefon i laptop, które miał stale pod ręką. Obracając się na łóżku mógł dostać tylko do nocnego stolika, na którym stała butelka wody mineralnej, a zaraz za nią jakaś książka żony. Aby zająć się czymś, sięgnął po tę książkę. Był to „dzienniczek siostry Faustyny”. Aby zabić czas zaczął go czytać. Był całkowicie zaskoczony. Nie mógł uwierzyć, że taka prosta siostrzyczka posiada taką wiedzę i tak logicznie rozumuje. Uwierzył i zaczął opowiadać o tym swoim kolegom, biznesmenom. Pewnie gdyby mówił im o tym ksiądz, to by go wyśmiali, jednak Pan Roman ma wielki autorytet w swym kręgu i koledzy chętnie go słuchali. 
Był znany z tego, że nie wchodzi w żadne brudne układy. W świecie finansjery i wielkich pieniędzy – jak sam stwierdził – żadna transakcja, żaden przetarg nie odbywał się bez pewnych układów, które wiązały się z dużymi pieniędzmi wędrującymi do pewnych kieszeni. Pan Roman był dalej uczciwy, aż w końcu naraził się pewnej wpływowej grupie ludzi, został oskarżony o łapówkarstwo i fałszowanie faktur oraz dokumentów celnych. Został aresztowany i jak złoczyńca w kajdankach przewieziony do aresztu. Dopiero po kilku tygodniach zwolniono go za kaucją, a sąd kilka miesięcy później oczyścił go z wszelkich zarzutów. Dziś pan Roman jest nadal uczciwym i wierzącym człowiekiem, ale jak sam powiedział, wypadki te bardzo nadszarpnęły jego nerwy, więc sprzeda pakiet własnościowy akcji swojej firmy i przejdzie na emeryturę. 
Przykład Pana Romana udowadnia, że również w świecie ekonomii i biznesu jest miejsce dla Boga i Prawdy. Wierność tej ostatniej jest wykładnikiem naszej wiary. Choć nie każdy z nas ma pracę, okazji do dawania świadectwa prawdzie, jest wiele. Można sparafrazować słowa Ojca Świętego Jana Pawła II: uczciwe życie w prawdzie jest możliwe. A jeśli jest możliwe, jest też obowiązkiem.
Jezus zakuty w gruby łańcuch, pobity i opluty jest wyprowadzany z pałacu arcykapłana. Został przez przywódców ludu skazany na śmierć. Prawda została skazana na śmierć wtedy i dzisiaj. Patrząc na nią mam do Ciebie jedną tylko prośbę: uczyń wszystko, co w Twojej mocy, aby nie umarła w Tobie. Amen.


Wykorzystano: 
Ks. Tomasz Jelonek, „Materiały do kazań pasyjnych” [w:] Materiały Homiletyczne, nr 228, Wydawnictwo św. Stanisława, Kraków 2006, s. 167