Ojcostwo objawione na krzyżu

JESIEŃ 36/2003 
Spragnieni Ojca 
Dariusz Kowalczyk SJ

Ojcostwo objawione na krzyżu

Druga z sześciu prawd wiary brzmi: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze". Jak to pogodzić z prawdą o Bogu-Ojcu, który jest Miłością? Nie umiem myśleć o Bogu jako miłującym mnie Tatusiu, skoro gdzieś w tle majaczy srogi sędzia ważący moje złe uczynki.

Zacznijmy od sześciu prawd wiary, których dzieci uczą się na katechezie. Samo sformułowanie „sześć prawd wiary" może sugerować, że owe sześć stwierdzeń wyraża to, co stanowi istotę wiary chrześcijańskiej. Ale tak jest jedynie po części. Podstawą naszej wiary jest Biblia i żywa Tradycja Kościoła, poprzez które Bóg wychodzi każdemu pokoleniu na spotkanie. Katechizmowe formułki mają swoją ograniczoną wartość. Często są one dzieckiem swego czasu i jako takie wyrażają nie tyle istotę Ewangelii, co raczej jakieś uwarunkowane historycznie jej rozumienie. 
W nowożytności, jak i w średniowieczu często nadużywano ewangelicznych obrazów Bożego sądu. Konsekwentnie nadużywano również prawdy o grzechu. Do XIX wieku przeważał w Kościele pesymizm, zgodnie z którym ludzkość to masa godnych potępienia istot (massa damnata), z których nieliczni zdołają się uratować. Ludzkie życie było postrzegane jako walka o to, by uchwycić się burty i wejść na pokład łodzi zbawienia płynącej pośród potępieńczych topieli. Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort głosił - ponoć w oparciu o objawienia wielu świętych - że zbawienia dostąpi tylko jeden na dziesięć tysięcy ludzi. Przesada w ujmowaniu rzeczywistości grzechu i sądu ostatecznego sięga św. Augustyna, który - choć niewątpliwie był teologicznym geniuszem, a w dodatku został ogłoszony świętym - to w niektórych kwestiach negatywnie naznaczył całe wieki chrześcijaństwa. Przesadny pesymizm, co do naturalnych zdolności człowieka, demonizowanie sfery seksualnej i wyolbrzymianie wagi grzechów jej dotyczących czy też różnego rodzaju teorie głoszące zbawienie nielicznych, a potępienie wielu - to dziedzictwo między innymi właśnie Augustyna i jego uczniów. Ten pesymistyczny obraz człowieka wiązał się z postrzeganiem Boga jako groźnego i wymagającego sędziego. Figura wręcz bezlitosnego Boga znajdowała swój szczególny wyraz w rozumieniu sensu ofiary Chrystusa jako krwawego zadośćuczynienia domagającemu się ekspiacji Ojcu. Przez całe wieki w kazaniach rzadko mówiono o Bożej łaskawości. Katolickie kaznodziejstwo szerzyło religię, w której surowość Boga górowa-ła nad miłosierdziem, a poczucie grzeszności nad świadomością przebaczenia.
Sześć katechizmowych prawd wiary jest w pewnej mierze owocem takiej właśnie religijności. Zauważmy, że o ile w centrum Ewangelii stoi zdanie Bóg jest miłością (1 J 4, 8), to w sześciu prawdach wiary słowo „miłość" w ogóle się nie pojawia. Akcentuje się natomiast sąd, sprawiedliwość, karę i nagrodę. Śmiem twierdzić, że inicjacja dzieci w chrześcijaństwo byłaby bardziej owocna, gdyby nie kazano im uczyć się na pamięć, że „Bóg jest sędzią sprawiedliwym". Trudności z doświadczeniem Boga jako miłującego Ojca są jednak znacznie poważniejsze niż katechizmowa formułka.
Pewien chłopiec nie chciał wymawiać w trakcie modlitwy słów „Ojcze nasz". Zapytany, dlaczego nie chce modlić się w ten sposób, odparł, że jego ojciec często wraca do domu pijany i wszczyna awantury. Niestety, tego rodzaju przypadki nie są wcale rzadkie. Często negatywne doświadczenia życiowe rzutują na nasz obraz Boga. Wyobrażenia i skojarzenia, które nam zostały niejako „wdrukowane" w dzieciństwie, pozostają gdzieś w nas, choćby w podświadomości, i wpływają na nasze uczucia i reakcje. Może to być obraz Boga jako srogiego starca z siwą brodą albo wrażenie, że Bóg ciągle nas podgląda, czyhając tylko na najmniejsze potknięcie z naszej strony. Znany francuski filozof, Jean Paul Sartre, wyniósł z dzieciństwa właśnie wyobrażenie Boga-podglądacza. Kiedyś mały Sartre poplamił dywan. Chciał najpierw zlikwidować plamę, a potem - napotkawszy trudności - zdecydował, że jedynie ją zamaskuje, aby nie była widoczna. W pewnym momencie uświadomił sobie, że te wszystkie jego usiłowania widzi Bóg. Poczuł na sobie nieznośny wzrok wszechobecnego Strażnika. I zbuntował się przeciwko temu Bogu, który nie szanuje intymności i wolności człowieka. Być może jego późniejsze dzieła filozoficzne, w których wykazywał, że należy odrzucić ideę Boga w imię godności człowieka, wypływały nie tyle z jego intelektualnych dociekań, co raczej z tamtego przeżycia z dzieciństwa.
Możemy się zapytać, czy tego rodzaju postawy są buntem przeciwko Bogu, czy też raczej przeciw Jego obrazom i maskom stworzonym przez samych wierzących. Czy człowiek odrzuca prawdziwego Boga Jezusa Chrystusa, czy też raczej idola, którego ludzie nazywają Bogiem? Można powiedzieć, iż niekiedy ten, kto mówi: „Nie wierzę w Boga! Boga nie ma!", ma w gruncie rzeczy rację. Jeśli bowiem kogoś takiego zapytamy o to, co rozumie pod słowem „Bóg", to okaże się, że kogoś takiego rzeczywiście nie ma! Jeśli w kimś tkwi idea Boga-Ojca skrojona na wzór złego ojca, który wraca do domu nietrzeźwy, albo na wzór bezlitosnego podglądacza, to nie myli się, kiedy dochodzi do wniosku, że taki Bóg nie istnieje. Problem polega na tym, by ukazać mu inny, ewangeliczny obraz Ojca, który bezwarunkowo kocha każdego człowieka: A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17, 3). 
Problem naszych zafałszowanych obrazów Boga-Ojca wyjaśnia nam po części początek Księgi Rodzaju. Przebiegły wąż sączy powoli w serce kobiety swoją kłamliwą katechezę: „Bóg cię nie kocha; ogranicza cię tylko swoimi przykazaniami i nie pozwala rozwinąć twoich wspaniałych możliwości". Co więcej, szatan obiecuje życie i nieograniczoną wiedzę: Na pewno nie umrzecie. Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3, 4-5). A zatem Bóg jawi się w szatańskim kuszeniu jako przeciwnik ludzkiego życia. Podobnej katechezie uległ syn marnotrawny. Doszedł do wniosku, że ojciec go ogranicza, i dlatego powiedział: Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada (Łk 15, 12). Znaczy to: „Przy tobie nie mogę żyć pełnią życia". Zły duch podsuwa nam fałszywe obrazy Boga-Ojca, abyśmy doszli do wniosku, że z takim Bogiem nie chcemy mieć nic wspólnego, że bez Niego będzie nam lepiej.
Powyższe kłamstwo przekazujemy sobie z pokolenia na pokolenie, czasem - paradoksalnie - w chrześcijańskim przepowiadaniu i katechezie: „Musisz sobie zasłużyć na miłość Boga; staraj się osiągnąć doskonałość, a wtedy On będzie ci przychylny". Do przyjęcia tego rodzaju przekazu mogą nas skłaniać nasze życiowe doświadczenia. Może ktoś zapamiętał sobie z dzieciństwa głos matki: „Jeśli zrobisz tak, to mamusia nie będzie cię kochała". Może ktoś inny wielokrotnie został zawiedziony i zraniony. Miłość ludzka rozpoczyna się bowiem pięknie i sprawia, że człowiek żyje jakby w uniesieniu, ale potem okazuje się ograniczona i niekiedy zamiera, pozostawiając po sobie gorzki smak niespełnienia. Człowiek zaczyna zatem wątpić nie tylko w istnienie bezwarunkowej miłości pomiędzy ludźmi, ale również w miłość Boga. Ewangelia przestaje być Dobrą Nowiną, obietnicą i definitywnym opowiedzeniem się Boga po stronie człowieka, a staje się ciężkim brzemieniem, prawem, które trzeba zachować, aby zasłużyć sobie na Bożą przychylność. Autentyczna katecheza Jezusa rozbija ten zamknięty krąg. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami - woła św. Paweł (Rz 5, 8). A zatem Ojciec ukochał nas, kiedy byliśmy grzesznikami, to znaczy Jego nieprzyjaciółmi, i posłał swojego Syna do nas, grzesznych, małych i zagubionych. Można powiedzieć, że Bóg kocha nas nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, ale dlatego, że potrzebujemy Jego miłości, aby być dobrymi.
Powyższe rozważania mogłyby nasunąć wniosek, że skoro ludzkie doświadczenia ciemności przeszkadzają, a nawet uniemożliwiają otwarcie się na wieść o miłosiernym Bogu-Ojcu, to najpierw trzeba zabliźnić życiowe zranienia, a dopiero potem zaufać Bogu. Takie postawienie sprawy nie byłoby właściwe. Bo przecież to nie jest tak, że trzeba poddać się jakiejś psychoanalizie, która na przykład uleczy nasze relacje z ojcem ziemskim, by dopiero potem uwierzyć Jezusowi objawiającemu Ojca. Ewangelia nie byłaby Dobrą Nowiną, gdyby nie obiecywała ducha błogosławieństwa pośród cierpień i przeciwności, również tych najtrudniejszych, bo wewnętrznych. Takich przeciwności doświadczał także Paweł Apostoł. Dlatego udręczony pytał: Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Zaraz jednak udzielił odpowiedzi: Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! (Rz 7, 24-25). Wołał również w uniesieniu: ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co [jest] wysoko, ani co głęboko, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8, 38-39). Taka właśnie postawa stanowi istotę błogosławieństw z Kazania na górze oraz sedno chrześcijaństwa. 
Autentyczna katecheza chrześcijańska wciąż nam przypomina, że ostateczną miarą idei ojcostwa nie powinny być nasze ludzkie doświadczenia, ale słowo Boże, którego kulminacją jest śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Na Chrystusowym krzyżu nie widzimy Boga, który nas sądzi, ale Boga, który oddaje życie za swe dzieci i przebacza swoim prześladowcom, gdyż ci „nie wiedzą, co czynią" (por. Łk 23, 34). Jeśli jest prawdą, że nasze złe życiowe doświadczenia utrudniają nam przyjęcie biblijnego orędzia o miłującym nas Ojcu, to prawdą o wiele bardziej fundamentalną jest to, że słowo Boże ma moc uleczyć nasze życiowe zranienia i zaradzić brakom, w tym brakowi doświadczenia dobrego ojca ziemskiego. Ten, kto naprawdę doświadczył obecności Ojca, objawionego przez Jezusa, i pojął sercem Jego odwieczny plan, jest w stanie, zarówno w pomyślności, jak i pośród zniewag, mając dobre lub bardzo trudne dzieciństwo, zachować równowagę ducha i wewnętrzny pokój. Co więcej, błogosławi Boga Ojca, gdyż ufa, że to do Niego należy ostatnie słowo, a będzie to słowo Miłości, której tak często brak w naszej codzienności bez ojca...

Dariusz Kowalczyk SJ