Biorę życie takim, jakie ono jest

Jesienne krajobrazy wzbudzają w nas nieuchronnie zadumę związaną z przemijaniem. Przyroda częstuje nas niezwykłym bogactwem kolorów właśnie wtedy, gdy wszystkie rośliny żegnają się ze swymi owocami, nasionami, a nawet liśćmi. U kresu żywotności bogactwem barw przyroda wypowiada poemat życia złożony ze strof będących echem kolejnych pór roku i wierszy mówiących o zmianach pogody. Odnajdziemy tam malowniczy zapis ofiary kwiatów na rzecz owoców i dumny makijaż liści, które spełniły swoją życiową rolę.

            Jakże harmonijnie wpisuje się w ten jesienny czas wspomnienie św. ojca Rafała Kalinowskiego, którego życie okazało się wystarczająco długie, by zawrzeć w sobie rozmaitość doznań, objąć różne dziedziny i wydarzenia. Św. Rafał, choć znamy jego wizerunek jako karmelity bosego z jednego tylko zdjęcia w kolorze sepii, może obdarzyć nas rozmaitością barw. Z pewnością znajdziemy w jego życiu wyraźnie rysujące się barwy narodowe. Biel i czerwień naszej flagi powiodą nas szlakiem jego miłości do ojczyzny. Miłości przemyślanej wielokrotnie i w różnych kontekstach historycznych. Nieobcy jest mu kolor stali i twórczego zaangażowania ludzkiego umysłu. Jako inżynier wytyczający drogi dla kolei żelaznej był czynnym uczestnikiem dziewiętnastowiecznego entuzjazmu dla postępu technicznego. W jego spojrzeniu odbijały się szerokie połacie Syberii, ale również lazurowe wybrzeża śródziemnomorskich kurortów i zawsze najbardziej cenione łąki i lasy Litwy. Życie Józefa Kalinowskiego – św. ojca Rafała tchnie intensywnie tonacją troski o drugiego człowieka, w tym najbardziej o jego godność wyrażającą się w rozwoju, zdobywaniu wiedzy i wzrastaniu w zażyłości z Bogiem. Był wychowawcą nieprzeciętnym. Brązowy habit karmelity bosego wyprowadza nas na drogi ludzkich tęsknot za Bogiem, pośród których św. Rafał jako zakonnik okazał się dobrym przewodnikiem.

Przebiśniegi. Wilno-Petersburg

            Z kart wczesnych listów Józefa Kalinowskiego przeziera ku nam postać delikatnego młodzieńca. Szuka on kontaktu ze swoimi bliskimi. Świadczą o tym listy obszernie mówiące o jego tęsknocie za rodzicami, rodzeństwem i środowiskiem dziecięcej beztroski. Niepewny swojej przyszłości poddaje się nierzadko zmienności humorów, o czym nie omieszka szczerze wspomnieć w liście do swej bratowej: „Moje zdrowie nie jest ani zbyt dobre, ani złe i zależy od moich humorów. Dziś czuję się dobrze, nazajutrz jestem chory: i tak na zmianę” (List 8). W obcym środowisku stołecznego Petersburga stopniowo jednak kształtuje się człowiek o szerokich horyzontach. Zdobywa wiedzę na Mikołajewskiej Akademii Inżynierskiej, podzielając przy tym z innymi studentami i wykładowcami zachwyt zdobyczami dziewiętnastowiecznej techniki. Poznaje języki: francuski i angielski. Korzysta z atrakcji kulturalnych oferowanych przez stolicę. Z ożywieniem sekunduje pojawieniu się nowego czasopisma w języku polskim, wyrażając przy tym ambitną nadzieję co do wysokiego poziomu literackiego nowego periodyku. Z powodzeniem, zaskakującym jego samego, zawiera znajomości z młodymi kobietami podczas przyjęć w zamożnych domach, do których studenci akademii wojskowej mają uprzywilejowany dostęp. Pośród tego wszystkiego nieoczekiwanie pojawia się jednak refleksja: „Co do mnie, to czuję, że nigdy siebie nie zaspokoję, zawsze mi będzie czegoś brakować” (List 2). Na tym etapie życia Kalinowskiego jesteśmy skłonni określić go jako człowieka pełnego paradoksów. Z jednej strony aż dziwi trzeźwe, wręcz wyrachowane, przewidywanie kilku wariantów swojej przyszłości po skończeniu akademii, z drugiej strony odstręczać może obecne w niektórych listach użalanie się na nudę, samotność, czy zmienność nastrojów.

Srebrno-złota nić. Aniutin – Brześć – Ciechocinek

            Dyplomowany inżynier i udekorowany epoletami oficer w jednej osobie prezentuje się przed nami w swych listach jako coraz bardziej osamotniony wędrowiec, bywalec domów podobnych sobie oficerów, inżynierów, czy urzędników, ale z musu (związane jest to z posadą przy budowie kolei) również mieszkaniec ubogiej chaty wiejskiej. Choć przy pobieżnej znajomości życiorysu Józefa Kalinowskiego największego dramatu dopatrujemy się w jego zesłaniu na Syberię, to przy bliższym zaznajomieniu się z listami sprzed powstania styczniowego możemy dostrzec jak trafne jest, już dla tego czasu, określenie ojca Sykstusa Adamczyka, który dziejom świętego Rafała nadał znamienny tytuł: Niespokojne Serce. „Rzucony od lat kilkunastu w życie tułacze…” (List 30) – tak już wówczas, ze smutkiem, ocenia swoją egzystencję. Tęskni za stabilizacją w postaci życia rodzinnego, a jednak podtrzymywana od samego początku rezerwa co do takiej możliwości wyprowadza go na bezdroża smutku pogłębionego jeszcze obserwowaniem cudzego szczęścia.

Wyłania się w tym czasie, pośród dominującej szarości smutku, srebrna nić miłości bliźniego, która już wkrótce połączona ze złotem miłości do Boga stanowić będzie leit motiv egzystencji przyszłego świętego: „Smutny los, ale niech się dzieje wola tego, który wszystkim kieruje. Patrzeć na szczęście drugich, widzieć zawsze chłód koło siebie. Dom nie ma dla mnie żadnego uroku, wracam do siebie, nic mnie oprócz książek nie czeka, a to już zaczyna dokuczać i mordować. Zajęcia służbowe nic oprócz przykrości nie dają; przyjaźń kilku osób i serdeczna rozmowa musiałyby wystarczyć za jedyny pokarm duchowy, jeśliby nie to uczucie, które nadaje cel życiu, które buduje społeczności i każdą jednostkę powinno pobudzać do życia; mówię o miłości bliźniego, którą staram się natchnąć i rozdmuchać w sobie, żeby ona była dla mnie ogniwem łączącym z życiem, a resztę zostawiam Opatrzności” (List 16).

Tłem tego etapu życia są zabiegi mające na celu umocnienie zdrowia (wyjazdy do uzdrowiskowych wód w Ciechocinku), jednak wspomniany motyw przewodni miłości bliźniego sprawia, że Józef daleki jest od przyjęcia stylu sfrustrowanego kawalera-kuracjusza. Swoje spojrzenie niejako spontanicznie przenosi z samego siebie na drugich i choć z nutą rozpaczliwego poszukiwania sensu życia, to jednak całkiem szczerze wyraża swą troskę o los najbliższych, dba o rodzącą się przyjaźń z panią Młocką oraz bierze na siebie odpowiedzialność za wykształcenie i stworzenie perspektyw dla młodego chłopaka o imieniu Ludwik.              

Barwy ojczyzny. Warszawa-Wilno.

            22 stycznia 1863 roku wybucha powstanie styczniowe. Józef Kalinowski uczestniczy w najbardziej brzemiennym w skutki wydarzeniu swojego czasu. Uczestniczy w nim nie jako obserwator, choć byłoby całkiem po ludzku usprawiedliwione, gdyby takim pozostał. Kalinowski jako oficer, a więc realnie znający potęgę militarną armii carskiej, zachowywał powściągliwość, a nawet jawny intelektualny sprzeciw wobec projektu walki zbrojnej z zaborcą. Widział w tym zamyśle raczej szkodę, jaką dla substancji narodu mógł być zryw powstańczy, który z konieczności miał poderwać do nierównej, czy wręcz beznadziejnej walki młode, obiecujące pokolenie Polaków. Na przykładzie Józefa Kalinowskiego możemy dostrzec, jaka różnica zachodzi między teoretycznymi spekulacjami co do przyszłości, a postawą wobec konkretnego wydarzenia historycznego. Chylące się ku niechybnej klęsce powstanie na Litwie nie pozostawiło Józefa obojętnym na los rodaków. Odrzuciwszy kilka tygodni wcześniej mundur oficerski pod pretekstem słabego zdrowia, przyłącza się do rządu powstańczego, stając się obok Konstantego Kalinowskiego jedynym przedstawicielem naczelnej władzy powstańczej na Litwie.

Nadchodzi najbardziej dramatyczny moment w życiu Józefa Kalinowskiego. Nie będąc pewnym, co jest jego życiowym powołaniem, w momencie pożogi narodowej rzucił swe życie w sam ogień tragedii, zniweczył tym samym jakiekolwiek możliwości związane z ewentualną karierą, małżeństwem czy wyborem stanu duchownego. Nad głową Józefa zawisła groźba najwyższego wymiaru kary: kary śmierci.

Na kilka miesięcy przed aresztowaniem Józef Kalinowski przystąpił do spowiedzi po dziesięciu latach przerwy w tej praktyce sakramentalnej. Powiązanie ze sobą tych faktów prowadzi do zadziwiającej obserwacji: wraz z narastającym zamieszaniem zewnętrznym konsoliduje się życie wewnętrzne Józefa. Zbieżność czasowa tych ważnych wydarzeń okazała się opatrznościowa. Po zamianie kary śmierci na katorgę, w drodze na Syberię zobaczymy tego samego wrażliwego Józefa, piszącego z wielką czułością do najbliższych, jednak stawiającego czoła odważnie, acz bez cienia hardości, niewygodom i ciężarom zesłania. Tajemnica tego, już teraz bardziej bohaterskiego niż niespokojnego serca, kryje się w życiu wewnętrznym, tak określonym w liście do rodziny pisanym w drodze na zesłanie: „Świat wszystkiego mnie może pozbawić, ale zostanie zawsze jedna kryjówka dla niego niedostępna: modlitwa, w niej się da streścić przeszłość, teraźniejszość i przyszłość w postaci nadziei” (List 60).

Kwiaty z wygnania. Moskwa - Perm – Tomsk – Usole – Irkuck

            Trudne do wyobrażenia przestrzenie Syberii Józef Kalinowski przemierza bynajmniej nie jako patetyczny męczennik. Syberyjska odyseja przyszłego świętego, moglibyśmy powiedzieć, odczarowuje dla nas tę krainę niedoli. Jego listy są pisane, wysyłane i oczekiwane z heroicznym wręcz zawierzeniem w solidność poczty państwowej oraz w życzliwość prywatnych pośredników, którymi byli nierzadko znajomi – carscy urzędnicy lub oficerowie. Dla człowieka posługującego się dziś środkami komunikacji, które zapewniają przekazanie wiadomości w mgnieniu oka, pisanie listu, który adresat ma otrzymać za trzy miesiące wydaje się korespondencją z zaświatami. Tym bardziej robi wrażenie ogrom uczucia wlanego w każdy list, troska o opisanie szczegółów, dostarczanie informacji o swoim zdrowiu i przekazywanie rozliczeń finansowych odnośnie swej ubogiej zesłańczej kasy. Nie brak nawet kwiatów włożonych pomiędzy kartki i rysunków ułatwiających wyobrażenie sobie opisywanej rzeczywistości. Dzięki listom Kalinowskiego zepsuci łatwością komunikacji możemy docenić wartość ludzkiego słowa niosącego wraz z informacją nieuchwytny już chyba dla dzisiejszego człowieka ładunek emocjonalny, tak wyraźnie odbierany przez zesłańca: „listy wasze są największą osłodą życia naszego” (List 76). Kalinowski na wygnaniu z zaskakującą dla nas naturalnością podejmuje troskę o zapewnienie sobie podstawowych warunków bytowych, nie ucieka w marzenia ani w beznadziejne pretensje, stara się planować i przewidywać, zawsze trzeźwo, a jednocześnie z szerokim marginesem dla zmienności losu albo, co jeszcze bardziej poruszające, dla wyzyskania możliwości przyjścia z pomocą drugiemu człowiekowi. Niejednokrotnie zmienia swe terminy, aby przysłużyć się czy to przyjaciołom, czy też dzieciom, które przygotowuje do pierwszej komunii św. pod nieobecność kapłana. Od początku podróży na Syberię jego celem nie jest przetrwanie, ale poświecenie się Bogu i człowiekowi. To niesłychane, ale patrząc przez pryzmat Józefa Kalinowskiego dostrzegamy, że Syberia nie była dla niego bynajmniej nieludzką ziemią. Tam, gdzie jest człowiek świadomy swego człowieczeństwa i godnie to człowieczeństwo przeżywający, ziemia staje się domem, przestaje być nieludzka, nawet jeśli jest przez kilka miesięcy skuta lodem.

Dojrzałe owoce. Smoleńsk – Sieniawa – Paryż – Graz – Czerna

            Wraz z ukazem amnestyjnym w 1868 r. zwalniającym od ciężkich robót rozpoczyna się droga powrotna, która jeszcze potrwa kilka lat aż do całkowitego zwolnienia z zesłania w 1874 r. Na tym zdawałoby się powinna zakończyć się tułaczka wileńskiego wygnańca. Józef podejmuje się jednak zadania wychowawcy młodego księcia Augusta Czartoryskiego, u którego lekarze wkrótce po tej decyzji odkrywają początki gruźlicy. Rozpoczyna się więc okres podróży wraz z wychowankiem do znanych sanatoriów we Francji i Szwajcarii. Z mieszkańca ubogich chat syberyjskich Kalinowski zmienia się w pensjonariusza najbardziej eleganckich will i hoteli. Nie wpływa to jednak zasadniczo na jego styl życia.

W ekskluzywnym otoczeniu dojrzewa pielęgnowany od wielu lat plan poświęcenia się Bogu w zakonie. Decydujące wezwanie przychodzi zza krat klauzury. Karmelitanki Bose usilnie modlące się o odnowę zakonu Karmelitów Bosych w Polsce uznają w Józefie doskonałego kandydata na promotora tejże odnowy. To, co wydawałoby się, runęło bezpowrotnie w przepaść niemożliwości w chwili aresztowania, okazuje się, że stoi teraz otworem. Józef Kalinowski przyjmuje w zakonie imię: Rafał od św. Józefa. Trzydzieści lat jego życia w zakonie przyniesie kolejne błogosławione owoce jego dojrzałego człowieczeństwa i coraz bardziej nosić będzie znamiona świętości.

Boże arcydzieło

            Żadna postać historyczna nie jest bardziej aktualna niż taka, która w pełni zanurzona jest w realiach swojego czasu. Ponadczasowość osobowości lub przesłania jakiegokolwiek człowieka z przeszłości zakorzeniona jest głęboko w jego umiejętności wydobycia ze swojego życia poszczególnych etapów i epizodów w taki sposób, że stają się one jedynymi w swoim rodzaju perłami ludzkiej sztuki życia, arcydziełami inspirującymi innych do twórczego wysiłku w ich własnych realiach osobowościowych i społecznych, historycznych i geograficznych.

Podobnie jak w wielkich galeriach świata wiele arcydzieł wypełnia ekspozycje, jednak niektóre z nich czekają cierpliwie na swój czas w muzealnych lamusach, podobnie bywa z wielkimi osobowościami z przeszłości. Nie wszystkie są wystarczająco znane, nie wszystkim poświęca się naukowe lub popularyzatorskie opracowania. Jednym z takich arcydzieł wydaje się być życie św. Rafała Kalinowskiego. Wraz z przypadającą w tym roku setną rocznicą jego śmierci zaczyna się odsłaniać przed nami perła wydobyta niejako z lamusa ludzkiej, w tym także zakonnej pamięci.

Niewątpliwie możemy stwierdzić, że jego życie stało się arcydziełem. Czy było takim od początku? Czy nasze życie może nabrać podobnego blasku? Odpowiedź na te pytania znajdziemy w słowach samego świętego:

„Kiedy przed kilkunastu dniami w czasie ofiary Mszy św. przyglądałem się bardzo wdzięcznemu pięknu pozłoty kielicha, w którym miała spocząć Przenajdroższa Krew Zbawiciela, stał mi na myśli widok dukata, którego złoto na tę pozłotę spożytkowane niedawno zostało. Wyglądał ten dukat przedtem jak krążek metalu z odbiciem na nim znaków tego świata ziemskich mocarzy. Lecz znikły te świeckie barwy, ozdabia teraz to złoto naczynie święte z ołtarza, a co nade wszystko – do tej z niego otrzymanej pozłoty sama Przenajświętsza Krew Boga-Człowieka przystaje! (…) Otóż, tym dukatem, na którym może jeszcze sporo wyciśniętych się widzi oznak niewoli ziemskich, jest dusza nasza. Aby Zbawiciel istotnie w duszy waszej mile, jak w tym kielichu, spocząć mógł, trzeba ją w zupełności Bogu – jako złotnikowi – oddać, aby ogniem miłości Bożej i miłości bliźniego ona zapłonęła” (ŚB 105).

o. Rafał Myszkowski OCD

„Głos Karmelu” (6/2007)