Jak wygląda Pan Bóg, czyli katecheza w domowych pieleszach

Beata Kołodziej 

Trudno zaszczepić dziecku miłość do muzyki, jeśli jej nie słyszy, a uczone jest tylko nut. Można założyć, że dziecko samo poczuje, czym jest muzyka i rozpozna fakt, że zapis nutowy to nie tylko kropki na papierze. Pastuszek, który gra na fujarce nie potrzebuje akademii muzycznej, żeby napełnić hale swoją muzyką. Jednak większość dzieci nie zdoła pokonać takiej bariery – chyba że... spotka owego pastuszka. Podobnie jest z katechizacją. Jaki bowiem sens ma uczenie dzieci zasad i praktyk religijnych bez pokazania im, na czym polega żywa wiara w Boga?

Praca domowa

Pamiętam, z jakim niepokojem słuchałam przed laty na katechezach i kazaniach apelu: Kochaj Pana Boga! Trzeba było kochać Pana Jezusa, Matkę Bożą i całą gromadę osób, których nie widziało się na oczy! Nie bardzo mi ta miłość wychodziła, wstydziłam się o tym komukolwiek powiedzieć i w gruncie rzeczy miałam do Boga żal, że wymaga ode mnie czegoś niemożliwego. A z religii miałam piątkę!

Dopiero po latach, kiedy poznałam, czym jest miłość Boża, nie tylko zrozumiałam wszystkie przykazania i praktyki religijne, ale także odpowiedziałam miłością na miłość. Jednak nie poznawałam Boga jedynie własnymi siłami. Stało się to przede wszystkim dzięki świadectwu osób wierzących.

Tak jak partytura to jeszcze nie muzyka, tak katechizm nie jest tym samym, co żywa relacja z Bogiem. Tymczasem cała nauka religii w szkole koncentruje się na nauczeniu zasad i regułek. Mam wrażenie, że założenie jest takie: dziecko, które wynosi wiarę w Boga z domu, na katechezie powinno otrzymać wiedzę dotyczącą praktyk religijnych. Problem polega na tym, że większość dzieci z domu nie wynosi nic lub bardzo niewiele... Rodzice rzadko rozmawiają ze swoimi pociechami o Bogu. Mają jednak przekonanie, że katecheta w szkole nie tylko uczy religii, ale również przekazuje dziecku wiarę… Efekty tego nieporozumienia są takie, że dziecko właściwie nie ma z kim porozmawiać o Bogu i o modlitwie. A przecież tak bardzo potrzebne jest przekazanie wiary dzieciom. Powinni to robić rodzice, dziadkowie, katecheci – każdy człowiek, który ma jakikolwiek kontakt z dzieckiem.

Z perspektywy czasu widzę, jak skomplikowane bywa to zadanie. Już jako matka musiałam szukać właściwej drogi, niekiedy metodą prób i błędów. Miałam to szczęście, że nie byłam sama z tymi problemami. Od początku moje wysiłki wspierał mąż, a nasze relacje małżeńskie były (i nadal są) dla dzieci kolejną, kto wie czy nie najważniejszą, lekcją miłości Boga i bliźniego w praktyce.

Znaleźć sposób na dziecięce wątpliwości

Opowiadanie o Bogu i naukę modlitwy rozpoczynaliśmy bardzo wcześnie, kiedy tylko dzieci zaczynały mówić. Staraliśmy się włączyć je do wspólnej modlitwy. Gdy nasz synek miał półtora roku, już przysłuchiwał się naszej wieczornej modlitwie. O dziwo, nie usiłował przeszkadzać. Widocznie było to dla niego osobliwe widowisko. Wspólnie z mężem modliliśmy się wtedy w sposób jak najprostszy, aby dziecko mogło zrozumieć nasze słowa. Sama modlitwa trwała bardzo krótko – nie dłużej niż 3-4 minuty. Michałek, który początkowo był tylko biernym świadkiem, pewnego razu nieoczekiwanie powiedział: – I plose Cię, Panie Boze, zebym jutro zlobił siusiu do nocnika…

Taka była pierwsza modlitwa mojego synka! Mieliśmy wielki kłopot z utrzymaniem powagi, ale dokonaliśmy nadludzkiego wysiłku i przyłączyliśmy się do jego modlitewnej  intencji (istotnie, nauka korzystania z nocnika była w tym czasie największym problemem Michałka). Okazało się, że tak małe dziecko bezbłędnie zrozumiało, na czym polega modlitwa, wyłącznie obserwując zachowanie dorosłych! Z czasem Michałek nauczył się także modlitw: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario”, „Aniele Boży”, ale zwracanie się do Boga w sposób bezpośredni jest dla niego pierwszą i najbardziej naturalną formą rozmowy z Nim.

Myślę, że dla każdego dziecka bardzo ważne jest, żeby ktoś wyjaśnił mu sens modlitwy i wszystkich wypowiadanych podczas niej słów. Konieczne jest również wytłumaczenie, kim jest Bóg i dlaczego z Nim rozmawiamy, pomimo iż nie możemy Go ani zobaczyć, ani usłyszeć. W przypadku moich dzieci, które z natury były niezwykle dociekliwe, kosztowało to wiele czasu. Musiałam cierpliwie uczyć się patrzenia na świat oczami dziecka i wiele rzeczy przemyśleć jeszcze raz, zanim zdołałam je przekazać dzieciom w sposób zrozumiały. Dużo z nimi rozmawiałam i odpowiadałam na tysiące pytań. Moje dzieci bardzo to lubiły. Dobrym pomysłem było czytanie im książek. Wiersze, bajki, opowiadania – to nie tylko miły sposób wspólnego spędzania czasu z dzieckiem, ale też dobry punkt wyjścia do rozmowy o Bogu. Zauważyłam, że kiedy dzieci słuchają bajki lub opowieści, angażują się emocjonalnie. Chcą natychmiast wyjaśnić wszystkie wątpliwości albo pokazać, że mają swoje zdanie na dany temat.

Pytania dzieci wcale nie są łatwe! Oto skala problemów, z którymi przyszło mi się zmierzyć: Jak wygląda Pan Bóg i dlaczego Go nie widać? Czy Trójca Święta to Bóg, Jezus i Maryja? Dlaczego Bóg nie pozwolił Ewie jeść jabłek – może był chytry? Jeśli rodzice albo katecheci nie słyszeli podobnych pytań, może to oznaczać, że dzieci same sobie na nie odpowiedziały, a obraz Pana Boga, który właśnie kształtuje się w ich umysłach niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Czym skorupka za młodu nasiąknie

Kolejnym problemem, przed którym stają niemal wszyscy rodzice, jest wspólne uczestnictwo we Mszy Świętej. Uznaliśmy, że nauczenie dziecka szacunku do innych osób i Boga wymaga przyswojenia podstawowych zasad zachowania w kościele. Było to wyjątkowo trudne i wyczerpujące zajęcie, szczególnie w przypadku naszej córki. W tej sytuacji staraliśmy się wybierać Msze Święte odprawiane specjalnie dla dzieci. Okazało się to najlepszym sposobem na Anię. Kiedy sama mogła wykazać się aktywnością, uczestniczyć w modlitwie wiernych, słuchać kazania dostosowanego do jej poziomu, zgłaszać się do odpowiedzi na pytania księdza, naturalne problemy wynikające z jej temperamentu po prostu przestały istnieć. Teraz, po latach, widzę, że wysiłek, który z mężem wkładaliśmy w nauczenie dzieci uczestnictwa w praktykach religijnych, nie był aż tak ważny, jak sam fakt, że po prostu wspólnie chodziliśmy do kościoła. Taka postawa ma ogromne znaczenie. Dzisiaj mój syn ma już ponad 16 lat i własne zdanie na każdy temat. Kończy się czas wychowywania, a zaczyna czas zbierania pierwszych owoców tego procesu – dobrych lub złych. Dlatego nie warto marnować okazji do pokazania dzieciom, co w życiu jest dla nas ważne. One dorastają tak szybko…

Niedawno wpadliśmy z mężem na pomysł, aby wspólnie z dziećmi czytać po kolei fragmenty Ewangelii św. Jana i dzielić się naszymi spostrzeżeniami. Obawialiśmy się trochę, że taki sposób rozważania biblijnego tekstu i rozmawiania o Bogu może okazać się za trudny, szczególnie dla naszej 11-letniej córki. Okazało się, że były to obawy płonne. Dojrzałość, szczerość, dobra wola i zaangażowanie naszych dzieci wprawiły nas w zdumienie. Mieliśmy ochotę przedłużać wyznaczony czas spotkania, a wspólna modlitwa sprawiła nam wielką radość. Żałowaliśmy tylko, że takiej próby nie podjęliśmy znacznie wcześniej.

Rodzice jak dzieci

Czasami myślę, że tak naprawdę sytuacja rodziców w gruncie rzeczy jest taka sama, jak dzieci. Wciąż czegoś się uczymy, z czymś zmagamy i nieustannie musimy zwracać się do Ojca o pomoc… Rodzice mogą stać się dla dziecka towarzyszami drogi, przewodnikami, tylko wtedy, gdy na co dzień rozmawiają z nim i pozwalają mu obserwować, jak sami radzą sobie z problemami. Nie muszą być święci, mogą się czasem mylić i popełniać błędy. Jednak jeśli się starają, ufają Bogu i nie ustają w modlitwie – wówczas pomagają dziecku w nauczeniu się podobnej postawy względem Pana Boga.

Beata Kołodziej – z wykształcenia biolog, z zamiłowania pisarka. Autorka ponad 50 książek dla dzieci – opowiadań, wierszy i piosenek. Współpracowała z wieloma redakcjami czasopism dziecięcych, stacjami radiowymi i programem telewizyjnym „Ziarno”. Mama szesnastoletniego Michała i jedenastoletniej Ani. Ostatnio w Wydawnictwie Serafin ukazała się jej książka „Święty Franciszek i Anioł Stróż”.

„Głos Ojca Pio” (39, maj/czerwiec 2006) 

Opublikowano za zgodą